czwartek, 16 sierpnia 2012

VECANT THRONE - Fall of the Feathered King (2012)

Rynek metalowy w coraz większy stopniu jest zaśmiecany przez napływ różnych młodziutkich muzyków, kapel które próbują swoich sił w muzyce. Kiedyś trzeba było mieć jakieś umiejętności, a dzisiaj wystarczy studio i a także podstawy grania. To sprawia, że coraz więcej na rynku średnich i mało porywających kapel i do takowych zaliczam bez wątpienia amerykańską formację VACANT THRONE. Pomysł na kapelę się zrodził w głowie gitarzysty Josha Mortensena podczas ostatniego roku służenia w wojsku, a więc w roku 2010. Początkowy skład uzupełniali John Mortensen (wokal) Ryan Burbank (gitara) John Deasy (perkusja) i Reginald Handy (bas). W roku 2011 po kilku koncertach zespół opuścił Rayn Burbank , którego zastąpił Christian Mauro, następnie odszedł perkusista John Deasy. W momencie nagrywania materiału na debiutancki album zespół skorzystał z sesyjnego perkusistę, a mianowicie Nate Periat, potem z rekrutowano Franka Candelario. Ostatnią zmianą w składzie było zatrudnienie Chrisa Fernalda jako trzeciego gitarzystę.. Mamy rok 2012, a więc rok premiery debiutanckiego albumu “Fall of the Feathered King”. Co można powiedzieć o tym albumie? Czy jest to krążek, który należy znać? Przesadą nie będzie, jeśli napiszę, że jest to album jakich pełno na rynku, album który nie ma zbytnio czym przyciągnąć uwagi słuchacza, chyba że kogoś kręci przeciętność, mało wyraziste melodie, czy tez umiejętności muzyków w fazie podstawowej. Albumów utrzymanych w tendencji heavy/power metalowej w tym roku było od groma i znacznie atrakcyjniejszych niż wypiek amerykanów. Oczywiście jest dobre brzmienie, jest kilka nawet udanych melodii, kilka fragmentów, ale co z tego kiedy całościowo album brzmi przeciętnie, nawet brzmi to jak album poniżej pewnej przeciętnej. Rutyna, monotonność, brak emocji, ciekawych zapadających w głowie melodii, kompozycji, wtórność, nie trafione pomysły, to jedne z wielu czynników, które przedłożyły się na taki, a nie inny efekt.

Klimatyczne intro, jak i otoczony ciężkimi, nieco topornymi partiami gitarowymi „The Jaguar Knight” nie przekonują i raczej zniechęcają do dalszego wsłuchiwania się w ten krążek. Monotonne partie gitarowe duetu Fernald/Mauro/Mortensen są nijakie, bez mocy, bez melodyjności, bez energii. Dużo topornego charakteru i silenia się na ciężkie granie. Wieje niestety nudą nie tylko w tym aspekcie, ale również w pozostałych elementach jak wokal, czy tez w samej strukturze kompozycji. „Sacrificial Prisoner” zawiera nawet dobrą melodią, taką prostą, nie wymuszoną, jednak położono tutaj tempo, które tłumi wszystko i przyprawia raczej o mdłości. Długie kompozycje typu „Harsh Time” są tylko żywym dowodem, że zespół gra bez większego pomysłu, bez jakiegoś większego zaangażowania. Tutaj wszystko jest chaotyczne i ciężko strawne. „Burning Skies” to jeden z tych utworów który się prezentuje całkiem dobrze. Jest szybkość, dynamika i przyjemne melodie, nawet mimo tego że mają charakter wtórny. Dobrze wypada też nieco bardziej rockowy „Voyage to the New World” z wyraźnymi elementami NWOBHM i można kawałek porównać do takiego „Running Free” IRON MAIDEN. „The Return of Quetzalcoatl” choć jest długi, to jednak przemyca sporo fajnych motywów, które mogłyby posłużyć do stworzenia kilka ciekawych utworów zamiast jednego. Tutaj pierwszy raz przypadły mi do gustu partie gitarowe, pojedynki na solówki, który mają więcej ognia, dynamiki, melodyjności niż cały album. Ogólnie nawet udana kompozycja, choć brzmi jak zlepek kilku motywów,kompozycji. Nawiązanie do JUDAS PRIEST w „Fall of the Feathered King” można by i nawet uznać za plus, jednakże forma podania niezbyt zachwyca i jest to co najwyżej średni utwór. Zamykający „Genocide” też jawi się jako dobry utwór, z dużą liczbą ciekawych solówek. Jednak uważam, że można było to zamknąć w 4-5 minutach, a nie na siłę robić 7 minutowy kawałek, żeby upchać płytę.

Pomimo kilku dobrych momentów, całość wypada blado i ciężko tutaj mówić o jakiś plusach. Dobre brzmienie to dzisiaj standard tak jak i umiejętność grania. Trzeba dzisiaj w dobie wtórności naprawdę się wysilić żeby nagrać coś dobrego. VACANT THRONE niestety poległ i nie nagrał jakiegoś solidnego albumu, który miło się słucha i która warto sobie głowę zawracać i marnować czas. Lepiej już poświęcić cenny czas na coś bardziej wartościowszego aniżeli to wydawnictwo.

Ocena: 4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz